Klasa energetyczna AGD – kiedy dopłata naprawdę się opłaca?
Nowoczesne pralki, lodówki czy zmywarki coraz częściej przyciągają uwagę nie tylko designem czy funkcjami, ale też kolorową etykietą z oznaczeniem „klasa energetyczna”. Zdarza się, że to właśnie ten detal decyduje o wyborze konkretnego modelu. Ale czy rzeczywiście warto dopłacić za lepszy „znaczek na naklejce”? Co się kryje za literami od A do G i czy wyższa klasa rzeczywiście przekłada się na realne oszczędności w domowym budżecie? Sprawdźmy to na konkretnych przykładach.
Co właściwie mówi nam klasa energetyczna?
To nic innego jak informacja o tym, ile prądu zużywa dane urządzenie w stosunku do swojej wydajności. Im bliżej litery A – tym sprzęt teoretycznie bardziej energooszczędny. Kilka lat temu na etykietach mogliśmy znaleźć oznaczenia typu A+, A++ czy A+++, ale od 2021 roku Unia Europejska uprościła system. Teraz obowiązuje skala od A do G – bez plusów i dodatkowych znaków.
Zmiana miała jeden cel: uprościć porównywanie sprzętów. Ale tu pojawia się haczyk. Urządzenie, które kilka lat temu miało etykietę A+++, dziś może figurować jako klasa C. Dlatego, zamiast sugerować się literką, lepiej zerknąć na konkretne zużycie energii podane w kWh rocznie. To bardziej miarodajny wskaźnik.
Wyższa klasa energetyczna – czy faktycznie się opłaca?
Wyobraźmy sobie dwa modele lodówek: jedna ma klasę A, druga D. Różnica w rocznym zużyciu energii może wynosić nawet 100 kWh, co przekłada się na jakieś 80–100 zł oszczędności rocznie (oczywiście w zależności od cen prądu). Jeśli lodówka posłuży nam 10–15 lat, mówimy już o ponad tysiącu złotych różnicy.
Ale co z ceną zakupu? Jeżeli sprzęt z wyższą klasą jest o 1500 zł droższy, zwrot tej inwestycji może zająć kilkanaście lat. W przypadku urządzeń, które rzadziej są używane (jak suszarki bębnowe), może się to zwyczajnie nie kalkulować. Natomiast w przypadku lodówek czy zmywarek – które pracują niemal codziennie – różnica na rachunkach zacznie być odczuwalna znacznie szybciej.
Kiedy literka na etykiecie może wprowadzać w błąd
Brzmi prosto, ale sprawa wcale taka nie jest. Dlaczego? Bo porównujemy klasę energetyczną tylko w ramach jednej kategorii. Przykład? Pralka o klasie B i 10 kg załadunku może zużywać więcej prądu niż mniejszy model o klasie C. Dlaczego? Bo etykieta odnosi się do wydajności w danym segmencie – a nie ogólnego zużycia.
Do tego dochodzi jeszcze jeden problem: warunki testowe. Producenci testują urządzenia w laboratoriach – a tam, jak wiadomo, wszystko działa trochę inaczej niż w naszej kuchni czy łazience. Dlatego deklarowane zużycie może się różnić od rzeczywistego.
No i jeszcze jedna sprawa – energooszczędność to nie wszystko. Nowoczesne urządzenia potrafią same dobrać ilość detergentu, mają funkcję opóźnionego startu czy program „eco”. Czasem to właśnie te udogodnienia mają większy wpływ na wysokość rachunków niż literka na etykiecie.
Kiedy wyższa klasa energetyczna ma sens – a kiedy niekoniecznie
Jeśli kupujesz sprzęt, który będzie działał przez wiele lat i często – warto zainwestować w wyższą klasę. Szczególnie jeśli mowa o:
- lodówce lub zamrażarce działającej 24/7,
- zmywarce uruchamianej codziennie,
- urządzeniu w domu pasywnym lub energooszczędnym,
- sprzęcie używanym w tańszej taryfie nocnej.
Ale jeśli potrzebujesz np. dodatkowej lodówki do piwnicy czy sprzętu na działkę – nie ma sensu dopłacać za klasę A, skoro różnice będą prawie niezauważalne. Lepiej wtedy zainwestować w coś tańszego, nawet jeśli ma niższą klasę energetyczną.
Nowe oznaczenia klas – jak się w tym nie pogubić?
Po wprowadzeniu nowej skali bardzo mało urządzeń mieści się obecnie w klasie A. Dlaczego? Bo producenci muszą dopiero „dogonić” technologicznie nowe wymagania. Dlatego wiele sprzętów, które jeszcze niedawno uchodziły za oszczędne, dziś mają klasę C czy D.
Nie ma sensu się tym zrażać. Ważniejsze niż literka na etykiecie jest to, jak sprzęt będzie używany, jakie zużycie deklaruje producent (w kWh) i czy rzeczywiście pasuje do naszych codziennych potrzeb. Jak widać, sama klasa energetyczna nie wystarczy do podjęcia rozsądnej decyzji.
Na co naprawdę warto zwrócić uwagę przy zakupie AGD?
Ostatecznie chodzi o balans między ceną, funkcjonalnością i długofalowymi kosztami użytkowania. Klasa energetyczna to tylko jeden z elementów tej układanki. Warto więc spojrzeć szerzej – ile prądu zużywa urządzenie, jak długo zamierzamy go używać i jakie dodatkowe funkcje ma do zaoferowania.
Jeśli planujesz zakup sprzętu na lata, który będzie intensywnie eksploatowany – dopłata do wyższej klasy energetycznej może się po prostu zwrócić. Ale jeśli mówimy o urządzeniu okazjonalnym – szkoda przepłacać. Zdrowy rozsądek zawsze w cenie.